sobota, 29 czerwca 2013

W stylu Maintenon

Na chwilę zapomnijmy o problemach współczesności. Czeka mnie kolejny intensywny tydzień i teraz mam chwilę by napisać o pewnej ciekawej osobie z odległej przeszłości. Znalazłam wczoraj dwa jej portrety których dotąd nie znałam i to mnie zainspirowało żeby poświęcić jej dzisiejszy post. 
Madame de Maintenon - ostatnia metresa, a potem potajemna żona Ludwika XIV, za młodu radosną kobietą, elegancką damą, podobną do innych inteligentnych i pełnych uroku kobiet swojej epoki. Gdyby została nią do końca, myśleli byśmy o niej z nudną sympatią i nie znaleźlibyśmy w niej nic, co specjalnie wymagałoby opisywania. Na szczęście umysł tej damy pogrążył się na starość w intrygującym mroku, który pobudza wyobraźnię, oraz inspiruje do rozważań na temat związków barokowej religijności i modą, oraz barokowych kontrastów między życiem zmysłowym i ascetycznym, które oba w ekstremalnych odmianach przeplatały się nieraz w życiorysie jednej osoby. 
Wrzucam zatem fragmenty ze swojego brudnopisu dotyczące pani de Maintenon, oraz stylu pierwszej dekady XVIII wieku.


Trzy portrety pani de Maintenon w podeszłym wieku w kolejności chronologicznej. Pierwszy jest jeszcze z końca XVII wieku, ostatni został namalowany po śmierci Ludwika XIV, czyli po 1715 roku. 

Madame de Maintenon, była trzecią i ostatnią oficjalna metresą Ludwika XIV, z którą wziął on potajemny ślub zimą na przełomie roku 1685 i 1686. była kobietą inteligentną, elegancką i rozumiejącą wagę estetyki, jako narzędzia podtrzymującego absolutystyczną wizję władzy króla. Moda kobieca w czasie jej "panowania" bardzo zyskała na znaczeniu. Sylweta damy przybrała wertykany kierunek i upodobniła się do szacownej kolumny. Pełnię dostojeństwa umożliwiał stojący pionowo wysoki czepek fontange, wąska talia i spódnica, oraz długi tren. Maria Gutkowska Rychlewska, pisze w swojej Historii ubioru, że od momentu wprowadzenia wysmuklonej sylwetki, stosowano usztywniane płocienne halki criarde, które zapobiegały fałdowaniu się tkaniny spódnicy w szczególnie eleganckich kreacjach. Była to pochodna renesansowej vertugatyny. (...)
Niezwykle barwne opisy tej mody znajdziemy w zaskakującym Pamiętniku Opata de Choisy przebranego za kobietę, który jako ówczesny transwestyta rozmiłowany w kobiecych strojach, poświęcił im w swoich wspomnieniach najwięcej miejsca.

Kiedy znajdowałem się na balach i komediach nosząc piekne szlafroki [błąd w tłumaczeniu, chodzi o suknie wywodzące się z negliżów opisane w tym i następnym rozdziale] diamenty i muszki, słyszałem jak w pobliżu mówią cicho: "Jaka to piękna osoba", odczuwałem rozkosz, która z niczym nie da się porównać – tak jest wielka. Ambicja, bogactwo, nawet miłość nie mogą jej dorównać, zawsze bowie kochamy samych siebia bardziej niż innych. (...)
Tego dnia bardzo się wystroiłem. Miałem suknię z białego adamaszku podbitą czarną morą, tren ciągnął się na pół łokcia, stanik z grubej srebrnej mory był całkowicie widoczny. Duża czarna kokarda przypieta była u góry stanika, na który opadała muslinowa chustka z frędzlami; nosiłem również czarną aksamitną spudnicę, której tren nie był tak długi jak tren sukni [wierzchniej], a pod nią dwie baiłe halki, których wcale nie było widać, a które wkładałem po to aby nie było mi zimno, gdyż od czasu kiedy nosiłem spudnice, nie urzywałem już pantalonów: miałem się na prawdę za kobietę. Tego dnia włożyłem moje piekne diamentowe kolczyki, dobrze upudrowaną peruke i kilkanaście muszek. Przyszedł mnie odwiedzić ksiądz proboszcz; widząc go wszyscy się ucieszyli: bardzo jest lubiany w swojej parafii.
  • Ach! - Powiedział do mnie wchodząc – jakże jesteś pani wystrojona! Czy wybierasz się na bal?
  • Nie, księże proboszczu – odrzekłem – zaprosiłem jednak na kolację moje sąsiadki i rad bym się im podobać. (Pamiętniki opata de Choisy przebranego za kobietę)

    Portret nieznanej damy nieznanego autora z przełomu XVII i XVIII wieku. 

    Niestety małżeństwo pani de Maintenon z królem nie było dla niej szczęśliwe w skutkach. Nie mogła się z nim afiszować, by nie zaszkodzić splendorowi królestwa. Pomawiano ją więc o hipokryzję i fałszywą religijność. Na starość markiza stała się zgorzkniała i ascetyczna. Związała się z koterią dewotów i przeniosła ten nastrój na króla i dwór. W jej mniemaniu, był to sposób na zachowanie twarzy, co przyniosło zupełnie odwrotne skutki. Mimo, że markiza była ich świadoma, trudno było jej cokolwiek zmienić, gdyż dostała się pod całkowity wpływ duchownych – karierowiczów, manipulujących jej sumieniem i zapewniających ją bez końca o misji nawrócenia króla. Był to dość ponury okres świętoszkostwa i rządów królewskiego spowiednika. W tym czasie madame de Maintenon założyła też swoją słynną szkołę dla ubogich dziewcząt z wysokich rodów, której klasztorny nastrój zupełnie ją pochłonął, tym bardziej, że po śmierci Ludwika XIV musiała usunąc się z Wersalu i zamieszkać w pałacu szkoły w Saint Cyr. Instytut, kory powstał ze wzniosłej idei pomocy młodym kobietom bez środków i uczynienia z nich wykształconych i światowych dam, zamienił sie w istocie w pułapkę, tłamszącą potencjał pensjonarek i przygotowującą je do roli cichych żon i matek, rodem z minionej epoki renesansu. Krótko i trafnie jak sądzę, charakteryzuje markizę de Maintenon, Benedetta Creveri w Złotym Wieku Konwersacji:

    Ani żona, ani uznana kochanka, traktowana prywatnie jak królowa, lecz bez żadnych uprawnień do uczestniczenia w prywatnych okazjach, musiała grać dwie role przeciwstawne sobie, mimo jej wysiłków, aby je połączyć i okazywać w sprawach dworu brak zainteresowania, w który nikt nie wierzył; w ten sposób kobieta, która umiała przedtem pozyskać powszechny szacunek, stała się symbolem obłudy.
    Benedetta Craveri Złoty wiek konwersacji str. 290

    Była to sytuacja niezwykle bolesna dla damy, która całe życie dbała z podziwu godną energią o opinię innych. Całkowita porażka na tym polu, trwająca całe lata i to właśnie wtedy, gdy osiągnęła najwyższą możliwą pozycję, doprowadziła ją do prawdziwego załamania. Gdyby markiza żyła w dzisiejszych czasach, z pomocą przyszedłby jej psychoterapeuta, pilates i cała gama medykamentów, ale wówczas miała do dyspozycji tylko mało zaznajomionych z psychologią duchownych, którzy podsycali jej destrukcyjny nastrój. O stanie jej umysłu, najlepiej świadczą rozważania, które wyszły spod jej własnego pióra, na użytek pensjonarek Sain – Cyr, z których daje się wyczytać głęboki dramat osobisty autorki. Pisze ona tam między innymi o tym, że kto pozyska łaskę króla, nie ma już przyjaciół. Wszyscy, którzy sie nimi dotąd mienili, stają się zazdrośnikami i pochlebcami, którzy ledwie zdołają ukryć nienawiść.

    Lalka wyobrażająca panią de Maintenon z Gallery of historical figures.com

    Z tego względu w ostatnich latach panowania króla, dwór stracił swe kolory i wesołość, a przybrał oblicze poważne, w stylu hiszpańskim. Rygoryzm religijno-obyczajowy, przyjął formę ucisku i stał się nie do zniesienia, co podsycało nienawiść do królewskiej metresy.

    Ze wszystkich gwałtów końca panowania Ludwika XIV, pamięta się tylko dragonady, prześladowania hugenotów, których dręczono a zarazem trzymano w kraju, masowe więzienia jansenistów, molinizm i kwietyzm. To dość, ale zapomina się o inkwizycji tajnej, a często jawnej, jaką bigoteria Ludwika XIV nękała tych, którzy jedli z mięsem w post, szpiegostwo uprawiane w Paryżu i na prowincji przez biskupów i intendentów w stosunku do mężczyzn i kobiet podejrzanych, że żyją ze sobą, szpiegostwo, które spowodowało ujawnienie wielu tajnych małżeństw. Woleli ludzie narazić się na szkody przedwczesnego ujawnienia małżeństwa niż na skutki prześladowań królewskich lub księżych. Czy to nie była chytrość pani de Maintenon, która chciała w ten sposób dać do poznania, że jest królową?
    Chamfort Charaktery i Anegdoty str. 57

    W takiej atmosferze, wizerunek modnej damy uległ zamianie. Elegancka pani była skromna, religijna, ubrana na czarno – biało ze srebrnymi dodatkami. Suknia mogła być nawet pyszna. Treny nie uległy przecież skróceniu, nie rezygnowano z diamentów, ciasnych gorsetów i wyrafinowanych tkanin, ale gdy tylko noszono się w kolorystyce niemal protestanckiej, wystarczyło to za dowód cnoty i bogobojności:

    Noszę jedynie czarne suknie podbite białym, lub białe podbite czarnym; nie można mi nic zarzucić.(Pamiętniki opade de Choisy przebranego za kobietę)

    Taki zestaw kolorów wystąpił już we wcześniejszym opisie ubioru i był dopełnieniem ideału urody damy na dworze starego, potężnego króla, który stracił już dawna urodę – gdzie ceremonialność stała się ważniejsza od atrakcyjności. W przeciwieństwie do zmysłowej mody baroku, jego schyłek charakteryzowała sztywność i powaga.
    Nie oznacza to jednak, że barwne stroje nigdzie nie były już w modzie. Portrety elegantek, oraz zachowane suknie i ich fragmenty świadczą o upodobaniu do bardzo jaskrawej kolorystyki. Wynika to z pewnej tendencji charakterystycznej dla całego XVII stulecia. Na pierwszy rzut oka, wydaje się ona wewnętrznie sprzeczna, lecz u jej podstaw leży w rzeczywistości jedna namiętność. Chodzi tu o skłonność do popadania w skrajności, ale nie mająca nic wspólnego z zachowaniem histerycznym, lecz będąca ważną cechą zachowań arystokracji w kulturze rozkwitu. Jednoczesne upodobanie do barwnych i zmysłowych szat, oraz ich potępianie na rzecz czarno białej skromności, nie świadczy o osobowości dwubiegunowej, lecz o ścierających sie w kulturze prądach, które silnie oddziaływały na wyobraźnię. Społeczeństwo ówczesne, a zwłaszcza arystokracja, mając głęboko zakorzeniony starach przed szatanem i potępieniem które znajdowały się w centrum retoryki ówczesnego Kościoła, jednocześnie decydowała się na życie światowe, w którym granice rozpusty wyznaczała tylko ich wyobraźnia. Nie rezygnując z codziennych mszy świętych i w stałym otoczeniu radykalnych kaznodziejów, ulegali jednak wreszcie wyrzutom sumienia. Niektóre nawrócenia były chwilowe, a inne trwały do końca życia; ale jedno jest pewne: arystokraci nie znali półśrodków i dlatego popadali w skrajności. Byli równie namiętni w życiu światowym i klasztornym. Przypominało to spacer po linie, ponieważ każda światowa rozrywka, pokryta była cieniem obsesyjnego strachu przed śmiercią.  



    Dwa kadry z filmy "Szkoła dziewic" albo "Dziewczęta z Saint Cyr" z Izabele Hupert w roli madame de Maintenon.

    Księżna de Berry żyła zwykle w atmosferze stanowiącej mieszaninę najwynioślejszej dumy i uniżoności, oraz haniebnej służalczości. Częste, surowe, ale krótkie rekolekcje u karmelitanek w dzielnicy Saint – Germain były przeplatane kolacjami w towarzystwie niecnych libertynów prowadzących plugawe i bluźniercze rozmowy; kiedy zachorowała w pałacu Luksemburskim, przeszła od rozpusty najbardziej bezwstydnej, do okropnego strachu przed diabłem i smiercią.
    Saint – Simon Pamiętniki 2 str. 305

    Niezwykle ciekawa jest pod tym względem również historia księznej de Longueville, z domu książąt Kondeuszy. Na swój pierwszy bal w 1635 roku, poszła niechętnie, wyrwana z ciszy klasztoru, gdzie odbyła konwencjonalną edukację. Wolała raczej zostać mniszką niż damą i pod swoją pierwszą balową suknie włożyła włosiennicę, aby stale pamiętać o niebezpieczeństwach światowego życia. Te środki ostrożności, okazały się jednak niewystarczające, ponieważ ta młoda osoba, stała się wkrótce jedną z najsłynniejszych i najzręczniejszych w sztuce dworskiej gry, elegantek. Swoją rywalkę – wyniosłą i rozpustną panią de Montbazon, doprowadziła do banicji. Nieustannie otaczały ją awantury i skandale miłosne i polityczne, gdyż została również bohaterką słynnej frondy. Pewnego dnia, przygnieciona ciężarem swoich win ukryła się w swym klasztorze karmelitanek i tam dokonała życia nie wracając już nigdy do światowych rozrywek. Podobnie jak jeden z kochanków wspomnianej pani de Maontbazon, którym tak głęboko wstrząsneła jej śmierć (była o scena iście vanitatywna dla opata – libertyna Rance, ktory mając w pamięci swą zmysłową Wenus, zobaczył ją nagle podczas sekcji zwłok, z odciętą głową), że człowiek ten nawrócił się natychmiast i wstapił do ponurego klasztoru Notre – Dame de la Trappe. Opactwo na bagnach i w ruinie, było scenografią niczym z horroru gotyckiego i to właśnie tam, Rance dokonał swej reformy, narzucając współbraciom tak surową regułę, że wzbudziło to oburzenie nawet wśród władz kościelnych. Diametralne przemiany życiowe, dotyczyły nawet metres królewskich, jak chociażby Louise de La Valliere – pierwszej oficjalnej faworyty Ludwika XIV, która dręczona wyrzutami sumienia, wstąpiła na resztę życia do surowego zakonu karmelitanek, po tym jak została na swym stanowisku zastąpiona przez madame de Montespan i nie podlegała już erotycznym kaprysom monarchy.

    Libertyn Armand de Rance po nawróceniu jako Trappista

    Rozdarcie między uciechami i pokutą, stała pamięć o śmierci i możliwym potępieniu, w otoczeniu bogactwa i przepychu, sklaniały nie tylko do radykalnych decyzji życiowych. Barok epatuje tysiącem obrazów wanitatywnych, na których widnieje kontrast życia ze smiercią, a życie pokazane jest na skraju swego rozkwitu i u progu rozkładu. Śmierć nie była wówczas tematem tabu, lecz rozprawiano o niej, rozmyślano i przypominano ją. Służyły do tego również niezliczone, zachowane do dzisejszych czasów w doskonałym stanie przykłady biżuterii żałobnej o mało subtenlym przesłaniu. Nie koiła ona serc po starcie bliskich, lecz stale odnawiała w nich żal i skłaniała do refleksji nad króchością własnego życia. Śmierć została wchłonięta przez świat barokowej mody i stała się inspiracją ubioru, biżuterii i postaw. Moda nie była wyłączona nawet z ostatnich chwil życia, co wcale nie pozbawiało tych chwil, głębokich przemyśleń i przeżyć.

    dwa portrety nowicjuszek z XVII wieku

    [Kardynał Mazarini] był już bliski śmierci, ponieważ jednak w owych czasach, w dobrym tonie było umierać elegancko, kazał ogolić sobie brodę, ufryzować wąsy, uszminkować usta i upudrować policzki. Potem wsiadł do otwartej z przodu lektyki i lokaje nosili go po ogrodzie.(...)Wrócił do łóżka, grał w karty, przegrał, wyspowiadał się, przyjął komunię z rąk ojca Angelo Bessaro (...), który zaświadcza o jego pobożności i pięknym przygotowaniu na śmierć.
    Pierre Gaotte Ludwik XIV str. 57

    Mimo, że w XVIII wieku kultura i podejście do religii bardzo się zmieniły, wciąż rozróżniano dwa główne typy kobiet: devote i coquette, które wytworzyły się w dobie baroku (nie licząc rzecz jasna dam "filozofujących"). Wiele dam odgrywało w swoim życiu raz jedną, raz drugą rolę. Dlatego w czasach Ludwika XIV przepych nie kłócił się z włosiennicą, surowy jansenizm był elementem mody (dlatego przyznawali sie do niego modni ludzi, a nie koniecznie pobożni), a każda szacowna dama nosiła na szyi pokaźnych rozmiarów krzyż wysadzany drogimi kamieniami.

    Przykłady XVII wiecznej biżuterii memento mori.


    Trumienka z lalką w środku, obita tkaniną haftowaną krzyżykami z motywem Arma Christi - Narzędziami Męki Pańskiej i datą 1681 w zbiorach Germanischen Nationalmuseums. Takie trumienki robiono z okazji śmierci bliskiego. Haft wykonała zapewne dziewczyna z rodziny zmarłego, który został wyobrażony przez lalkę. Ta miniaturowa trumienka stała w domu przez jakiś czas by przypominać o żałobie i pobudzać do refleksji, czemu miały pomóc również widniejące na wieku motywy.





4 komentarze:

  1. Pani notka jest jednocześnie fascynująca i przerażająca. Nie wiem, jak ludzie baroku byli w stanie żyć w nieustannym przeświadczeniu o zbliżającej się śmierci. Biżuteria memento mori i lalka w trumience przyprawiają o dreszcze.
    Co zaś do pani de Maintenon, to jej historia zawsze bardzo mnie interesowała. To straszne, w jakim kierunku, zupełnie wbrew jej woli, podążyło jej życie. Nic dziwnego, że ta bezradność uczyniła z niej osobę zgorzkniałą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odnośnie śmierci i barokowego podejścia do niej, tez kiedyś uważałam że to było dziwne. Teraz jednak myślę, że tamto myślenie było lepsze niż współczesne. Obecna popkultura zrobiła ze śmierci temat tabu, a rodzice często nie mówią o niej małym dzieciom. Obecnie opłaca się myśleć że jesteśmy nieśmiertelni, dzięki czemu żyjemy bezrefleksyjnie i skupiamy sie na doczesności, dzięki temu jesteśmy społeczeństwem konsumpcyjnym i wydajemy masę kasy na przyjemności, oraz przedłużanie młodości i przedłużanie życia. To jest bardzo sprzyjające dla dużych firm i w ogóle gospodarki światowej ale chyba nie sprzyja rozwojowi duchowemu. Oczywiście ludzie mają różne systemy wartości i potrzeby duchowe i jeżeli chcą mogą radzić sobie z tym problemem na różne sposoby. Ja jako osoba wierząca, mogę jedynie spojrzeć na ta sprawę z punktu widzenia katolicyzmu i uważam że mimo wszystko poważne myślenie o śmierci jest potrzebne przynajmniej od czasu. To jest punkt wyjścia dla krytycznej oceny siebie i przewartościowania swojego życia. Z psychologicznego punktu widzenia również jest to przydatne. Rozważania o śmierci pomagają nie tylko pogodzić się z własna śmiertelnością, ale też lepiej znieść śmierć bliskich.

      Usuń
    2. Oczywiście, ma Pani rację. Ale dla osoby wierzącej śmierć powinna być radością, bo jest zjednaniem z Bogiem. A twórcy barokowi przedstawiali ją jako coś okropnego i przerażającego. A przecież to powinno być dla nich czymś zupełnie innym.

      Usuń
    3. Ach to wszystko przez kontrreformację ;)

      Usuń